Informacja o interpretacji przepisów dokonanej przez Prezesa ZO PZW w Słupsku, uznającej połów metodą spławikową na wodach górskich Okręgu za dopuszczalny poruszyła i oburzyła wiele osób. Również tak doświadczonych i zasłużonych dla pomorskich rzek jak Pan Robert Tracz, który w prezentowanym poniżej artykule podzielił się z nami swoimi uwagami i obawami wynikającymi również z doświadczeń przeszłości.
W jednym z artykułów o Słupi, opublikowanym w „Wiadomościach Wędkarskich” ponad20 lat temu użyłem określenia „robaczarze ze Słupska”. Po redaktorskiej korekcie, a może w wyniku drukarskiego chochlika, „robaczarze” zostali przemianowani na „robociarzy”. Ówczesny Prezes Okręgu Słupskiego w obronie dobrego imienia swoich wędkarzy wystosował do „WW” protest w którym nazwał mnie „wrogiem klasy robotniczej” ! W czasach komuny takie oskarżenie miało swoją wagę, lecz Redakcja wzięła wszystko na siebie wyjaśniając nieporozumienie. Oczywiście nigdy nic nie miałem i nie mam do klasy robotniczej jako warstwy społecznej, natomiast mam wiele przeciwko tokarzom, frezerom, spawaczom, budowlańcom i operatorom wózków widłowych z wędkami spławikowymi w dłoniach nad rzekami zaliczanymi do „krainy pstrąga i lipienia”. Od lat głośno ich oskarżam (m.in. w swojej ostatniej książce „Spowiedź kardynała”) za dziesiątkowanie populacji lipienia i pstrąga potokowego w pomorskich rzekach. Mając przyzwolenie ze strony PZW na stosowanie sztucznych i roślinnych przynęt, wielu (czytaj większość) z nich w pogoni za rybim mięsem sięga po znacznie skuteczniejsze przynęty naturalne:ikrę troci, czerwone robaki, larwy jętek, pasikoniki...
Jeżdżą po ryby, a nie na ryby, a limity i wymiary ochronne mają gdzieś.Naokreślenie takich członków PZW z prymitywnym, pazernym podejściem do wędkarstwa ukułem swego czasu termin „gumofilce” który do dziś funkcjonuje w wędkarskim słownictwie. Nie ma co ukrywać, że między nimi a nami muszkarzami jest przepaść - szczególnie w szeroko rozumianej kulturze wędkarskiej - conajmniej taka, jak między gumą i filcem a grafitem i boronem.
Żeby nie być gołosłownym posłużę się przykładami, kilkoma z wielu – koledzy mogą dołożyć kolejne.
W ciągu ponad trzydziestu lat wędrówek brzegami pomorskich rzek i strug wyrobiłem sobie pogląd na skalę tego zjawiska.
Nad Wieprzą w Korzybiu, Osieczkach spotykałem całe zastępy spławikowców, którzy szczególnie w weekendy wysypywali się z pociągu relacji Słupsk-Szczecinek. Niemal wszyscy łowili na „ziarko”, a nęcili barwionym na pomarańczowo pęczakiem. Średnia dniówka oscylowała w przedziale 8-12 sztuk lipieni. Gdy któregoś razu pojawili się strażnicy to w pierwszym rzędzie sprawdzili mnie, jedynego tego dnia odmieńca, muszkarza nad rzeką. Po kilku sezonach bogata populacja wieprzańskich lipieni oraz pstrągów potokowych przeszła do wędkarskiej historii.
Podobnie działo się nad górną Słupią pomiędzy wsią Soszyca a jeziorem Głębokim. Piętnaście kilometrów urokliwej i rybnej rzeki „faceci z ziarkiem i serkiem” ogołocili z ryb w ciągu paru lat.Tej rzece dali się szczególnie we znaki wojskowi i milicjanci (a później policjanci). Odziani w moro, nigdy nie łowili w pojedynkę, a zazwyczaj w kilku – często przyjeżdżali na ryby służbowymi samochodami. Nad rzeką zachowywali się głośno i arogancko, a śladami po ich „męskiej przygodzie” były pozostawiane nad brzegiem butelki po wódce i piwie. Gdy raz „wystawiłem” taką ekipę Straży Rybackiej, ci ze skruchą przyznali, że wobec tych ludzi są bezradni.
Któregoś jesiennego dnia poniżej Gołębiej Góry natknęliśmy się także na proboszcza z Bytowa, który wtowarzystwie kościelnego łowił pstrągi na robaki. Tym razem to księżulo, purpurowy ze wstydu, musiał wysłuchać kwiecistego kazania mojego kolegi marynarza.
Kolesie z robakiem, w tym również parafianie owego proboszcza nachodzili także i wciąż nachodzą odcinki Łupawy, chociażby w Kozinie gdzie dziś o złowieniu lipienia nie ma co marzyć.
Zatrzymani nad Kamienicą, ojciec z synem mieli w reklamówce dwadzieścia kilka pstrążków potokowych i tęczowych... Przykłady mógłbym mnożyć...
Później zjawili się chłopaki z agregatem i bardzo dokładnie „poprawili” po spławikowcach na wielu większych i mniejszych rzekach...
Człowiek prosty sięga po proste narzędzia połowu, tak było zawsze. Dawny łowca strzelał do ryb z łuku, nadziewał je na oścień, łowił na pętlę, by zapewnić pożywienie swemu plemieniu. Z czasem jego potomkowie udoskonalili sposoby pozyskiwania ryb w większych ilościach, budując pułapki i zastawiając sieci.
Ktoś z kolei, pewnie z nudów, wymyślił wędkę ze spławikiem, a przynętę w postaci gnojaka wygrzebał za lepianką.
I z takimi sposobami połowu zapewne byśmy zostali jeszcze długo, gdyby nie angielscy dżentelmeni, którzy w połowie XIX wieku opracowali teoretycznei praktyczne zasady muszkarstwa, wychodząc z założenia, że ryby szlachetne należy łowić metodami szlachetnymi. Istotą muszkarstwa oprócz finezyjnego sprzętu do połowu z użyciem imitacji, jest nade wszystko utrwalony przez 200 lat tradycji pewien kanon etycznych zachowań oraz stosunku do ryb i środowiska w którym bytują.
Tak rozumiane zasady wędkarstwa i gospodarki wędkarskiej wcielają w życie muszkarze z pomorskich Klubów i Towarzystw. Koledzy z Lęborka z Klubu Muchowego „Dolina Łeby” i Towarzystwa Przyjaciół Rzeki Łeby włożyli wiele pracy w odbudowę pogłowia troci wędrownej, pstrąga potokowego i lipienia w rzece Łebie m.in. odtwarzając i chroniąc tarliska. Populacja tych gatunków w ostatnich latach znacznie wzrosła, więc tym większym zaskoczeniem jest decyzja władz Okręgu PZW w Słupsku udostępniająca tę rzekę wędkarzom spławikowym. Zamiast wspierać tych którzy „wzięli sprawy w swoje ręce” i czynią wiele dobrego, działacze przeszkadzają, utrudniają, wręcz szkodzą.
Scenariusz na przyszłość tego łowiska nietrudno przewidzieć – nie jest optymistyczny, niestety.
Pierwsze skutki takiej decyzji można już zaobserwować nad rzeką. Będąc z kolegą na trociach w Żelazkowie byłem świadkiem jak na drugim brzegu facet złowił niewymiarowego pstrąga potokowego. Widząc, że patrzymy na niego, postanowił go uwolnić, lecz po chwili głośno stwierdził, iż ryba głęboko połknęła robaka i poszła krew... Pstrąg wylądował w plecaku, a my zdegustowani, poszliśmy dalej złorzecząc i „wieszając psy” na ignorantach znaszego Związku.
Kolejny ze spotkanych spławikowców-robaczarzy zaczął narzekać, że na innych rzekach „sie wyrybiło”- a po chwili dodał - „i nie wiadomo dlaczego”.
My wiemy dlaczego Panie Prezesie. Na Łebie także „sie wyrybi”, może być Pan tego pewny. I nie uczynią tego bobry. Trzy, cztery, góra pięć sezonów i będzie po lipieniu. Ma Pan w Okręgu wysokiej klasy fachowców od spławika. Może Pan być z nich dumny.