Muszkarskie Święto
Wędkarstwo muchowe uprawiam od trzydziestu lat, i póki co
sport ten nie znudził mi się, chociaż łowiska już nie te co kiedyś, ryb w nich
mniej, a i obyczaje nad wodami jakby nieco zdziczały. Kilku moim kolegom m.in.
z tych powodów odechciało się „zabawy” z muchówką; dzisiaj wyprawiają się na
dorsze, zasiadają z gruntówkami na leszcze lub zbierają grzyby.
Skutecznie oparłem się ekspansji i fascynacji sprzętowej,
modom i trendom. Zawsze poszukiwałem własnych, „niewydeptanych” ścieżek, nie
tylko nad rzekami, chociaż nie zawsze to co robiłem, pisałem i mówiłem podobało
się wszystkim.
Być może moje doświadczenia i spostrzeżenia u progu
„muszkarskiego święta” jakim jest rójka jętki majowej, pozwolą chociaż
niektórym z nas spojrzeć na naszą pasję nieco inaczej, szerzej, czasem
samokrytycznie…
W ostatnim czasie powróciłem do „źródeł” sięgając po sprzęt
retro, którym łowiłem przed laty, muchówkę Daiwy, szklaka, i archaiczny
mosiężny kołowrotek wyprodukowany pół wieku temu i wcale nie czuję się
„uboższy”, wręcz przeciwnie… Chyba odrestauruję również swoją pierwszą wędkę,
klejonkę z wymienną szczytówką. Jest jakiś swoisty urok, „patyna czasu” w tym
sprzęcie - ma swoją duszę - niczym w starych zegarach które wciąż cieszą wzrok
i precyzyjnie odmierzają czas.
Znane są powiedzenia iż „to nie sprzęt łowi…” oraz „mucha
powinna jak najkrócej przebywać w powietrzu, a jak najdłużej w wodzie”.
Bezsprzecznie w wodzie najdłużej przebywają nimfy. Znam młodszych kolegów
wyposażonych w „wypasiony” sprzęt i osprzęt, którzy nawet podczas obfitej rójki
jętek i widocznego żerowania na nich pstrągów nie sięgają po muchy suche… z
prostej przyczyny… nie mają ich w swoich
pudełkach. Preferują jedynie nimfy, łowiąc na nie od stycznia do grudnia. Można
i tak. Tylko po co, jeśli jest tyle innych, skutecznych, sprawdzonych od lat
metod połowu, z najszlachetniejszą suchą muchą na czele.
Ale widocznie niektórym muszkarzom („nimfiarzom”) wystarcza
tak wąska specjalizacja. Muszkarz kompletny to taki facet, który nie tylko
kręci sprawnie nimfy i skutecznie na nie łowi, ale taki, który posiada również
pewien zasób wiedzy przyrodniczej, ichtiologicznej, etymologicznej…
Muszkarz kompletny rozumie prawa
przyrody, potrafi „czytać wodę” i bez problemów, zależnie od sytuacji na
łowisku, posługuje się każdą z metod połowu: streamerem, muchą mokrą, suchą…
Nie zaszkodzi także jeśli przy tym będzie wiedział kim był profesor J.
Rozwadowski.
Śledzę nasze internetowe fora i coraz częściej jestem zniesmaczony.
Za dużo na nich, szczególnie ostatnio, zacietrzewienia, pieniactwa, językowego
niechlujstwa i zwykłego chamstwa. Jeśli owi dyskutanci tak samo zachowują się
nad wodami to chyba już pora abym odstawił muchówkę i zajął się innym hobby
n.p. pszczelarstwem albo hodowlą chruścików. Pocieszam się, że tacy ludzie są w
zdecydowanej mniejszości, że to tylko pewien margines.
Irytują mnie także, i nie tylko mnie, amatorskie fotki
zamieszczane na tychże forach, na których łowca koniecznie zapragnął uwiecznić
się ze złowioną rybą, której potem, wyściskanej, ledwo żywej, wspaniałomyślnie
daruje życie. Ryby szlachetne są bardzo fotogeniczne (w przeciwieństwie do
niejednego z nas) i jeśli już muszą być fotografowane to niech będą, ale w
wodzie – tylko, że mało kto pyta je o zdanie. Rybom martwym jest to zupełnie
obojętne. Nie należy natomiast fotografować ryb niewymiarowych i objętych
okresową ochroną – te jak najszybciej powinny powrócić do wody – a takich
fotek, niestety, wciąż widuje się sporo. Szczytem złego smaku i braku wyczucia
było zdjęcie zamieszczone w Internecie, na którym wędkarz prezentuje siebie ze
złowioną rybą na tle muszli klozetowej. Do dziś nie wiem czy gość reklamował
siebie, rybę, czy popularne urządzenie ceramiczne.
Uaktywniło się także wielu „świeżo upieczonych” „no killowców”
łajających i pohukujących na tych którzy odważyli się zabrać złowioną rybę. Nie
dajmy się zwariować. Ja także niekiedy zabieram złowionego potokowca, troć albo
lipienia i nie czuję się żadnym winowajcą. Wędkarstwo, także muchowe, polega na
łowieniu ryb, zgodnie z przepisami, rzecz jasna.
Już w latach dziewięćdziesiątych wraz z kolegami z Klubu
Pstrąg m.in. z Mundkiem Antropikiem i Andrzejem Wawryką, aktualnym trenerem
Kadry Muchowej, propagowałem rozgrywanie zawodów muchowych na żywej rybie z
zastosowaniem haków bezzadziorowych. Jako jedni z pierwszych w kraju takie
zawody rozgrywaliśmy, a potem już poszło… Odpieraliśmy zarzuty oponentów
twierdzących, że większość ryb z takich haków będzie spadać. Nie spadają.
Podczas prywatnych wypraw tylko od łowiącego zależy czy
zabierze jedną, czy dwie ryby, czy też wszystkie wyholowane uwolni. Wierzę, że muszkarz
mądry, muszkarz kompletny postąpi właściwie, to znaczy tak, iż nie będzie go
gryzło sumienie.
Innym tematem, który również przewija się w naszych
dyskusjach jest kwestia brodzenia. O ile widok brodzącego muszkarza na Wieprzy,
Łupawie czy Wdzie nie wywołuje zdziwienia – są to rzeki stosunkowo duże - to
taki sam widok nad Bolszewką, Gościciną lub Pogorzelicą nie tylko dziwi ale
wręcz oburza. W małych strugach mających zaledwie 2-4 metry szerokości
przejście chociażby jednego muszkarza, nie mówiąc już o kilku, środkiem koryta
jest, delikatnie mówiąc, nieprzemyślaną ingerencją w środowisko. Rozdeptywana
jest misterna struktura dna; ukształtowane przez nurt muldy, odsypane z piasku
wysepki i górki, przemieszczany jest żwir, naruszana roślinność zanurzona.
Wszystko co żyje, spłoszone kryje się w najgłębszych dołkach i wykrotach i
nawet po kilku godzinach następnemu muszkarzowi lub spinningiście trudno będzie
złowić wymiarowego pstrąga. Liczyć się należy i z tym, że wiosną można
uszkodzić gniazda tarłowe lipieni, natomiast jesienią pstrągów potokowych, a w
niektórych ciekach również troci.
Lubię małe siurniki i także w nich łowię, również na nimfy,
ale jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy by przemieszczać się środkiem ich
koryt. Nie ma takiej potrzeby. Przecież przy odrobinie dobrych chęci nawet
średnio wprawiony muszkarz każde interesujące miejsce może bez problemu obłowić z brzegu. Warto by i tę
kwestię rozważyli niektórzy młodsi koledzy, którzy bez oporów wchodzą do małych
rzeczek i brodzą w nich godzinami. Oszczędzajmy i chrońmy małe rzeczki,
przecież i tak wiele z nich ledwo zipie – coraz mniej w nich wody i ryb, a
coraz więcej śmieci i ścieków.
Za tydzień, za dwa, lustra pomorskich rzek rozkwitną
delikatnym, kruchym życiem pięknych owadów, jętek majowych. Rozpocznie się
misterium przyrody które potrwa zaledwie kilkanaście dni, a na które czekamy
cały rok. Zaczną się nasze „muszkarskie święta”.
Warto w tym czasie zwolnić, wyciszyć się, zespolić z naturą,
tak by poczuć jej puls.
Przeżyjmy to jeszcze raz… pamiętając, że pewien kanon
zachowań na łowiskach i poza nimi, wypracowany blisko dwieście lat temu przez prekursorów
muszkarstwa, angielskich dżentelmenów, wciąż obowiązuje.
Trzeba pamiętać, że istnieją takie wartości jak: życzliwość,
koleżeństwo, uprzejmość i służenie radą młodszym, mniej doświadczonym wędkarzom.
Bez tego muszkarstwo będzie tylko polowaniem na rybie mięso.
Autor tekstu i rysunku: Robert Tracz
|